Rok temu, w styczniu, aby pozytywnie rozpocząć Nowy Rok
wybrałyśmy się na jednodniowe zajęcia z jogi śmiechu. Większość z nas było bardzo
entuzjastycznie nastawiona do tego pomysłu, zebrała się nawet całkiem pokaźna
grupka naszych znajomych. Zabrałyśmy też na zajęcia nasze dzieciaki.
Dobrze, że miałyśmy świetne humory, bo bez tego kurs, okazałby
się totalną klapą.
Generalnie, myślałyśmy, że słowo joga – powinno być
gwarantem czegoś sensownego, ale niestety nie w tym przypadku, jak prowadzący
zachęcał nas do udawania piesków i udawania obsiusiania siebie nawzajem, połowa
z nam z zajęć wyszła. Po kolejnym zadaniu nie mającym nic wspólnego z jogą a
już na pewno nie ze śmiechem reszta z nas też zrezygnowała. Pozostały tylko
dzieciaki, które miały frajdę z froterowania podłogi i udawania dżdżownic i
robaków ;)
Spróbowałyśmy czegoś nowego, wiemy jak wyglądają zajęcia z
jogi śmiechu – raczej nie polecamy. To dość mocno naciągane. Miałyśmy wrażenie,
że prowadzący do zajęć w ogóle się nie przygotował praktycznie, teoretycznie
nawet potrafił o tym mówić, ale praktycznie poległ.
Jedyne co pozytywne wyniosłyśmy z tego słabego kursu to to,
że jak to wspominamy to się śmiejemy.
A może właśnie o to w tym chodziło?
0 komentarze