Jak zawsze bywa z przygodami, przywitał nas deszcz, ale to już
Żabia karma, więc nie robi na nas większego wrażenia…
Upiorne dziady chciały nas oszwabić z kasy i cholera wie z czego jeszcze ;) Wykazałyśmy się wtedy zdolnościami przywódczymi i mega
asertywnością, prawie wyskoczyłyśmy z busa, Dziady tak się przestraszyły, że
kasę oddali i dowiozły do celu… na szczęście.
Potem okazało się, że Gośka zgubiła telefon, Żaba wykazała
się sokolim okiem a Martyna rzuciła się w pościg za pędzącym busem.
Po tym wszystkim było już tylko lepiej…bania, pillingi,
namaszczenie olejkami, aromaterapia, kąpiele w siarkowych basenach i oczywiście
planowany friendship tattoo.
Oczywiście nie odmówiłyśmy sobie pysznego wina, to tylko
szczegół, że było hiszpańskie…
Zwiedzania za dużo nie było, jakoś tak wyszło, miałyśmy
mocno ograniczony czas…, gdyby nie nasz genialny kierowca-przewodnik, nasza
gruzińska przygoda nie byłaby taka fajna.
Giorgij – bo tak miał na imię, wniósł w naszą podróż tyle
kolorytu, że musimy tam wrócić i jeszcze raz pozwolić by zorganizował nam dzień, a najlepiej cały pobyt. Czułyśmy się jak pączusie w maśle, karmił nas
gruzińskimi specjałami, spełniał nasze, nawet najgłupsze zachcianki, okazał się
najlepszym DJ na świecie, dbał by zapasy wina się nie wyczerpały i do tego
wszystko to obfotografował.
A my piłyśmy za nas, za was i za Kaukaz, na który wrócimy
jeszcze w tym roku… o ile nie zmienimy planów ;)
Nasze nowe tatuaże :)
Z Matką Gruzją w tle :)
Szczęśliwe My w Kutaisi przy fontannie :)
0 komentarze